Zawsze jest tak samo. I chyba inaczej nie można :-). Nerwy, nerwy do samego końca. Wszystko trzeba pozałatwiać, poopisywać, rozdzielić, omówić, zostawić, przekazać, popłacić. No i myśleć naprzód – żeby pewne rzeczy działały w Polsce także wtedy, gdy człowiek po pas w śniegu będzie brnął przez patagoński lądolód.
Te ostatnie dni przed wyjazdem były dla nas naprawdę ciężkie.
No ale wreszcie nadszedł ten dzień. Adam po południu wsiadł w pociąg do Poznania. Ja żegnałem Żonę, która z synkiem Adasiem i nianią Anią ruszała do Warszawy na konferencję. Jeszcze ostatnie sprawy do załatwienia w pracy. Zespołowi obiecuję, że wrócę żywy :-). W zasadzie to wszystkim to obiecuje. A sobie najbardziej!
Wreszcie jestem już w domu. Pakuję się po raz ostatni. Wszystkiego jest tak dużo. Aż trudno mi uwierzyć, że to wszystko przyjdzie mi za chwilę nosić na swoich plecach. Ale i tak uważam, że na tej wyprawie mam naprawdę bardzo dobrany i przemyślany sprzęt. No i naprawdę lekki. Przy kolejnej to mój plecak już nic nie powinien ważyć :-).
Adam pojawia się u mnie ok. 18.00 Wygląda niczym amerykański żołnierz. Bandanka na głowie, a w dłoniach olbrzymia czarna torba – z tych co to chowają zwłoki :-). Wygląda profesjonalnie :-). Jest też pozytywnie nastawiony.
Oglądamy zawartość plecaków i omawiamy plan na kolejne dni. Później – kolacja. Zapewne ostatnia z tych dobrych :-). Dzięki wspaniałomyślności mojej Żony możemy się raczyć dobrymi tartami.
Tak nam schodzi wieczór. Wcale tego czasu za dużo nie ma. A już niedługo ruszamy.
zdjecie i ilość sprzętu naprawdę jest imponująca