Dzień jedenasty (Refugio Garcia Soto) / 1 kwietnia 2012
Okresy ciszy przeplatają się z gwałtowną wichurą. Rano wiatr dmie z całych sił. Buda aż się trzęsie. Pada śnieg. Wszystko pokryte chmurami. Widoczność jest na 100 metrów. Wschodu słońca nie stwierdzono. O wyjściu dalej nie ma mowy. Przyjdzie nam poczekać na lepszą pogodę. Oby historia Antka się tutaj nie powtórzyła. Jestem jednak dobrej myśli.
Czasami w pokrywie chmur pojawi się jakaś dziura. Za mała, aby ruszać dalej. Wystarczająca jednak, aby fotografować. Pomimo zimna, wiatru i tumanów podrywanego śniegu kilka razy wyrywam się z „ciepła” (aż plus 4 stopnie) chaty na dwór pofotografować. Zawsze spotyka mnie jakaś nagroda. A to oświetlony przez chwilę stok góry, a to niezwykła formacja chmur, a to szczerzące się nieopodal seraki. Kilkanaście minut na dworze zawsze jednak robi swoje. Na szczęście mogę liczyć na Antka – prawie zawsze czeka na mnie coś gorącego do picia.
Dzwonie do Żony z prośbą o prognozę pogody. Te od Antka kolegi niestety nie dochodzą na nasz telefon satelitarny. A prognoza pogody to teraz być albo nie być. Jeśli sztorm złapie nas w połowie drogi to może być z nami krucho. Tłumaczę wszystko Żonie przez telefon. Ania chwyta w lot i od teraz będziemy mieli codziennie aktualizowaną prognozę pogody. Nie jest zachęcająca na ten moment. Zbliża się sztorm i być może będziemy jutro mieli jednodniowe okno pogodowe. Duże ryzyko. Zobaczymy jednak jutro.
Czasami tak wieje, że mam wrażenie, iż chata się podda. Skrzypi, jęczy. Jednym słowem walczy.
Cały dzień spędzamy na „odpoczynku”. Jemy i pijemy gorącą herbatę. Stoki Gorra Blanca są tak oblodzone, że o wejściu nie ma mowy. Nie przeszkadza nam to jednak z palcem na mapie snuć śmiałych wypraw na patagońskim Lądolodzie. Antek ze szczegółami opowiada o swojej samotnej wyprawie, której po mało co nie przypłacił życiem. Warunki są tutaj często bardzo trudne i zmieniają się bardzo szybko.
Myszkujemy również po naszym schronieniu. Wiele się tutaj zmieniło od ostatniego pobytu Antka. W zasadzie wszystko. Ale Panowie budowniczy nie odrobili lekcji budownictwa. Na nowych ścianach pojawia się już grzyb. Wkrótce będą musieli wszystko zrywać. Szkoda. Warunki pracy tutaj są trudne. Zapewne dolatują tutaj helikopterem – to nie zmienia jednak tego, że jest tu ciągle zimno i wietrznie.
Na obiad wybieram risotto z zapasów pozostawionych tutaj przez poprzednie wyprawy. Knorr. Ale cóż zrobić. Smak taki jaki przewidywałem, ale dało się zjeść :-).
Zachodu również nie ma. A marzyłem o takim jaki był wczoraj. Mógłbym zrobić te kadry, których nie udało się „popełnić” wczoraj. Co za świat. gdyby tak pogodę mieć na zawołanie. na trasie niech się wali, ale poranki i wieczory niech są pełne niesamowitego światła. Chciałoby się :-).
Wieczorem mamy spotkanie z kulturą – Antek na swoim odtwarzaczu mp3 dzieli się ze mną skeczami i piosenkami Tim Minchin.
Twoim ulubionym skeczem Tima Minchina, z tego co pamietam bylo „I like boobs” ;))
To był chyba pierwszy, który oglądaliśmy. Dlatego wrzuciłem go na stronę :-).
Najnowsze wpisy
Najnowsze komentarze
Archiwum