Monte León National Park / 4 kwietnia 2012 roku
Park Narodowy Monte Leon położony jest na wschodnim wybrzeżu Patagonii w prowincji Santa Cruz. To bardzo ciekawe miejsce ze zróżnicowaną linią brzegową, z oryginalnymi formacjami skalnymi i rozciągającym się wzdłuż dzikim stepem. Ochroną objęta jest także morska część wybrzeża.
Park zamieszkują ptasie kolonie kormoranów, rybitw, pingwinów, a także lwy morskie. Na stepie zaś królują guanaco, strusie nandu oraz tajemnicze pumy. Wiosną to oaza roślin, które podobno tuż po zejściu śniegu spektakularnie rozkwitają na pustynno-stepowych bezdrożach. Może kiedyś nadarzy się okazja, aby to zobaczyć? :-)
Kwiecień w Patagonii to nasza późna jesień z rdzawymi kolorami stepu i barwnym niebem.
Park prowadzony jest przez sympatyczne małżeństwo. Pytają, skąd przyjechałem. Aaaa… Polaco!!! :-)
Dowiaduję się, że jestem drugą osobą z Polski, która do nich trafiła. Wcześniej był ktoś z Białegostoku. Na dzień dobry dostaję mapę świata i długopis, którym zaznaczam małą kropkę przy Warsaw.
Generalnie Polska i Polacy są znani w Patagonii i odbierani pozytywnie. Duży wpływ miał na to Jan Paweł II, który bezpośrednio zapobiegł w latach 70-tych wojnie pomiędzy dwiema dyktaturami w Argentynie i Chile.
Przez środek parku prowadzi długa szutrowa droga, a dookoła rozciąga się step i pagórki, które kształtem przypominają egipskie piramidy. Co jakiś czas krajobraz poprzecinany jest głębokimi wąwozami, którymi wiosną płyną rzeki. W tej chwili wszystko jest jednak suche, a przyroda nieuchronnie szykuje się na przyjście zimy i śniegu. Monotonię krajobrazu ożywiają stada guanaco.
Zostawiam samochód przy drodze i idę na rekonesans w głąb parku. Przy wejściu na szlak wszystkich turystów wita uśmiechnięty kociak. Dosłownie kilka metrów dalej pojawia się druga tablica, po przeczytaniu której nie jest już do śmiechu…
Teren parku to naturalne miejsce występowania dużego i dzikiego drapieżnika – pumy!
Na szlak nie należy chodzić samemu, a w żadnym wypadku nie wolno się nawet do niego zbliżać, gdy zapada zmrok. Kiedy przypadkiem natkniemy się na dzikiego zwierza, to należy się wyprostować, rozłożyć szeroko ręce i krzyczeć przeraźliwie! Wcześniej słyszałem też, że w menu kociaków czasami trafiają się dwunożne osobniki ziemskiej fauny…
Hmmm… Zawsze lubiłem koty :-) Pamiętam, jak babciny pupil – kot Kacper – czaił się po kątach i w najmniej spodziewanym momencie wyskakiwał spod wersalki, łapiąc mnie za nogi i gryząc dotkliwie. On jednak był malutki.
Wizja, że jakieś dzikie bydle wielkości psa doga skoczy mi na plecy, nie była różowa…
Chęć zobaczenia pumy zwycięża jednak nad zdrowym rozsądkiem. Przyjmuję więc jedynie słuszną opcję, że parkowe tablice to marketingowa ściema, a poza tym moja osoba opatulona w ortalion z dużym plecakiem wypełnionym metalowo-szklanym sprzętem z dużym statywem, z pewnością nie byłaby smacznym kąskiem. Ruszam na całodniowy trekking.
Pum niestety nie było. W nocy także :-)
Dobranoc!
Adam