Burza śnieżna przybierała na sile. Widoczność spadła do 5 metrów. Dwuosobowy zespół śmiałków już od kilku godzin błąkał się wśród szczelin lodowca kontynentalnego próbując znaleźć drogę do dających schronienie i poczucie bezpieczeństwa skał. Pole lodowca było wręcz usiane szczelinami. W rzeczywistości trudno było znaleźć kawałek lodu wokół którego nie rozciągało się pasmo szczelin. Jedne były płytkie, z kolei inne głębokie na wiele metrów. Wszystkie – zabójczo niebezpieczne.
Padający śnieg utrudniał poruszanie się i znalezienie drogi. Przeczekać nie było gdzie. O rozstawieniu namiotu też nie było mowy. Nie w tym wietrze. Zimny wiatr wychładzał organizmy przy każdym postoju. Można było tylko iść do przodu próbując przebić się przez szczeliny i coraz głębszy śnieg.
O wypadek w takich warunkach nie trudno …
Jeden nierozważny krok i pierwszy ze śmiałków zniknął nagle z krzykiem z powierzchni lodowca. Zawalił się pod nim śnieżny most kryjący pod sobą wielometrową otchłań. Na szczęście lina, którą był przypięty do swojego partnera wytrzymała i zamortyzowała upadek. Uderzenie było jednak tak silne, że pękła przerywając połączenie z partnerem.
Most lodowy który zapadł się pod pierwszym ze śmiałków był bardzo długi. Obejmował też inną, równie głęboką szczelinę. Drugi ze śmiałków nie zdążył zrobić kroku, kiedy i pod nim zarwał się most grzebiąc go pod zwałami śniegu i lodu kilka metrów niżej. Upadek nie był groźny i na szczęście nic się nie stało.
Próby wyjścia ze szczelin podejmowane przez obu śmiałków nic nie dały. Szczeliny były gładkie, a lód twardy jak skała. Zapadała noc. W szczelinach na szczęście nie wiało i na razie ujemna temperatura nie była jeszcze dużym wyzwaniem dla obu śmiałków. Ale to za chwilę mogło się zmienić – warunki pogarszały się z godziny na godzinę.
Wobec braku możliwości wyjścia ze szczelin, śmiałkom pozostało tylko jedne wyjście. Wezwać pomoc. Jeden z nich, zmarzniętymi palcami nacisnął przycisk „911” na małym pomarańczowym urządzeniu, które – przypięte do pasa biodrowego plecaka, towarzyszyło mu od początku przygody na lądolodzie. To SPOT – urządzenie, które za pośrednictwem satelitów GPS pozwala ustalić pozycje oraz wezwać pomoc. Po chwili czerwone światełko zasygnalizowało wysłanie wiadomości. Kilka tysięcy kilometrów dalej, w podziemnym centrum alarmowym położonym gdzieś w USA już wiedzieli, że gdzie tam, w dalekiej Patagonii, ktoś potrzebuje pomocy.
Ruszyła machina ratunkowa – zaczął się wyścig z czasem …
cdn.
Historia mrożąca krew w żyłach,teraz ,jak już po wszystkim i jestęście cali i zdrowi,to można się z tego nawet pośmiać.Ciekawe,który to pierwszy wpadł .Typuję jednego ale nie powiem którego.Zobaczę czy zgadłam jak przeczytam ciąg dalszy.Pomyślności.
Widzę to oczami wyobrażni.Co było dalej…pozdrawiam.
Dobry, marketingowy tekst.
Najnowsze wpisy
Najnowsze komentarze
Archiwum