Poszukiwania

Dzień piąty (Camp de Agostini – Camp Poincenot) / 26 marca 2012

Budzę się jeszcze wcześniej niż wczoraj i na morenie jestem godzinę wcześniej. Mam bowiem pewne fotograficzne plany, które wymagają wcześniejszej obecności. Wczoraj nie udało mi się ich zrealizować, gdyż byłem zbyt późno w stosunku do godziny wschodu słońca. Dzisiaj powinno być ok.

Tym razem na niebie są widoczne podłużne chmury. Tafli jeziora nie marszczy najmniejszy nawet powiew wiatru. Jest dobrze. Zaczynam fotografować. Prawie wyłącznie na slajdach. Długie czasy, to znowu krótki. Na brzegu jeziora i na wysokiej morenie. Na średnim formacie i na małym obrazku. Na kolanach i na nogach :-). Jednym słowem cały czas się coś dzieje. Cerro Torre oświetla pomarańczowe światło wschodzącego słońca. Wszystko to odbija się w turkusowej, nieruchomej wodzie. Pomiędzy odbiciami wolno przesuwają się małe kawałki lodu z pobliskiego lodowca. Wszystko to tworzy piękną kompozycję. Nic tylko korzystać.

Fotograficzna uczta trwa długo po wschodzie słońca. Kiedy już wyczerpałem temat szczytów przenoszę się na wzgórza moreny, gdzie olbrzymie kamienie i niewielkie, potargane wiatrem drzewa również tworzą interesujące kompozycje.

Wreszcie koniec. Słońce za wysoko i cienie robią się strasznie smoliste, nie mówiąc już o kontrastach.

Na śniadanie nieśmiertelna owsianka. Chyba mi się całkowicie przejadła na Grenlandii. Za nic mi nie smakuje. I to pomimo tego, że producent od 2010 rozszerzył ofertę o nowe smaki.

Powoli się pakujemy. Dzisiaj przed nami długa droga do obozu Poincenot u podnóży Fitz Roy. Jakieś 5 godzin, w tym ostre podejście na płaskowyż, z którego rozpościera się niesamowity ponoć widok na otaczające nas zewsząd góry. Pakowanie jeszcze nam składnie nie idzie :-).

Początkowo wracamy tą samą drogą. Słońce ostro grzeje. Przydałoby się trochę chłodu. W lesie zaliczamy jeszcze sesję fotograficzną i robimy zdjęcia wymarłego lasu. Naprawdę wygląda niesamowicie. Zaskakują nas … lamy prowadzone na powrozach przez swoich opiekunów. Są masywniejsze i większe chyba od wcześniej widzianych guanaco. Na szczęście nas nie opluły.

Wreszcie odbijamy w lewo w kierunku płaskowyżu. Początkowo droga prowadzi po płaskim przez krzewy. Ścieżka wije się pośród nich. Wszędzie przepiękne, stare drzewa, często porośnięte mchem. Spotykam grupę Anglików. jeden z nich z przejęciem opowiada mi o spotkanych po drodze dzięciołach i pokazuje mi zdjęcia w swoim aparacie. Trzeba będzie poszukać tych ptaków.

Droga zaczyna pnąć się pod górę. Włączam trójkę i szybko zdobywam wysokość. Przy ostrych podejściach wolę wchodzić niż schodzić. Nagle kątem oka dostrzegam jakiś ruch pośród korony drzew. To dzięcioły. Są naprawdę blisko. Para. Flirtują ze sobą, podganiają się, latają mi nad głową. Tak jakbym dla nich nie istniał. Nie ruszam się i obserwuje z zachwytem te ptaki. Są większe niż dzięcioły dotąd widziane przeze mnie w Polsce. Po 10 minutach obserwacji wyciągam aparat. Przypinam do cyfry 400 mm i zaczynam polowanie. Bardziej zależy mi na udokumentowaniu ich obecności, niż na wspaniałym zdjęciu. Warunki nie te i moje umiejętności w fotografowaniu ptaków są żadne. Robię kilka zdjęć. Spotykam Adama. Korzystając z okazji, też robię mu kilka zdjęć jak zdobywa kolejne metry wysokości. Po tym odpoczynku ruszam dalej. Po kolejnych 30 minutach jestem już na szczycie płaskowyżu. Drzewa są tutaj jeszcze piękniejsze. Z rozległej polany widać olbrzymie przestrzenie w kierunku jeziora Viedam. Wyłaniają się również góry w kierunku na Fitz Roy chociaż jego samego jeszcze nie widać. Pojawiają się niewielkie jeziorka przy których od czasu do czasu się zatrzymują na zdjęcia. Niebo przykryły chmury, ale nadal jest ładna pogoda. Wieje tutaj lekki wietrzyk. Ścieżka wiedzie przez lasy i niskie krzewy. Czasami trzeba się przedzierać, ale nie jest tak źle. Wreszcie, po kolejnej godzinie docieram do końca lasu. Jestem prawie na rozwidleniu szlaków prowadzących pod Fitz Roy. Postanawiam zaczekać tutaj na Adama. Robię zdjęcia, piję woda. Chłonę atmosferę miejsca, którą nikt nie zakłóca. W brzuchu powoli zaczyna mi burczyć. Fitz Roy prezentuje się w pełnej okazałości. Okoliczne lasy eksplodują ilością kolorów. Nie zostaję na to obojętny i aparat ma co robić, a wraz z nim ja sam. Męczę Mamiyę :-).

Po pewnym czasie dociera … Antek z Natalią. Oni też postanowili pójść dzisiaj do obozu. Adama spotkali po drodze więc niedługo powinien dotrzeć. I rzeczywiście – kilkanaście minut później Adam wyłania się zza drzew. Jest .. zdenerwowany. Okazało się bowiem, że po drodze gdzieś zapodział się polar Milo. Wrócił, ale nigdzie go nie było. Najprawdopodobniej został w miejscu, gdzie fotografowaliśmy martwy las. Szkoda, bo to podstawowy ciuch na takiej wyprawie.

Idziemy dalej. Do obozu mamy tak z 40 minut. Po drodze robi się ładne światło, a widoki są cudne więc zaczynamy robić zdjęcia. Drzewa, trawy, wszytko podświetlone. W tle, gdzieś na horyzoncie wspaniałe góry W konsekwencji do obozu docieramy późno. Antek wybrał nam super miejsce położone poza główną częścią obozu z niesamowitym widokiem na Fitz Roya i inne szczyty. Widok rzeczywiście zapiera dech w piersiach. Zdjęcia można robić sprzed namiotu :-).

na campie jest trochę namiotów – może kilkanaście. To jest jednak o wiele bardziej popularne miejsce od Cerro Torre. Idzie się też łatwiej z El Chalten, stąd ta popularność. Otoczenia campu są niesamowite – płyną tutaj niewielki rzeczki i strumienie, które wspaniale komponują się z okolicznymi górami i pojedynczymi drzewami.

Rozbicie namiotu idzie nam jak spłatka. jako, że dzień był męczący zażywam ożywczej kąpieli w pobliskim strumieniu. Zimno, ale czuję się super. Antek w międzyczasie zaparza mate, którą przyjmujemy z wdzięcznością. Czas na kolację – wybór nie jest duży, ale coś tam się znajdzie z włoskiej czy hinduskiej kuchni w moim plecaku. Sprzęt na razie sprawdza się doskonale. Szczególnie jestem zadowolony ze śpiwora Cumulusa – to był bardzo dobry wybór. Nie marznę, jest mi ciepło. Śpiwór ni chłonie wody.

Po kolacji jeszcze ostatnie zdjęcia zachodzącego za Lądolodem słońca i … mate ze znajomymi Antka. Tak nam mija wieczór i ten obfitujący w widoki dzień.

2 komentarze

  1. wspaniałe są te kadry, pewnie muszą jeszcze lepiej wyglądać na papierze…

  2. A ja bardzo lubię owsiankę…

Skomentuj