Pośród pingwinów

Dzień jedenasty / 1 kwietnia 2012 roku

Wstaję, gdy jest jeszcze ciemno. Na wysokim klifie zakończonym przepaścią stoi stara latarnia morska, spod której rozciąga się rozległy widok na wzburzony ocean i pofałdowaną plażę ciągnącą się po horyzont. Dookoła pustka i żadnych śladów cywilizacji. Niebo zasnute jest ciężkimi, niskimi chmurami, więc fotogenicznego wschodu słońca z całą pewnością dzisiaj nie będzie.

W ciągu dnia pogoda się poprawia. Odrapana tabliczka z napisem Pinguineras prowadzi wąską drogą w kierunku usytuowanego na zupełnym pustkowiu niewielkiego budynku – siedziby rezerwatu. Jest po sezonie i wszystko zamknięte na cztery spusty, ale otwarty szlaban zachęca do odwiedzenia krainy pingwinów. Cała rozległa okolica porośnięta jest niskimi, charakterystycznymi krzaczkami, a z oddali dochodzi szum morza.

Kątem oka dostrzegam, że coś przebiega przez drogę i nie jest to zwierz na czterech łapach. Ależ to najprawdziwszy pingwin!

Jest ich więcej – dużo, dużo więcej. Siedzą częściowo ukryte w krzaczorach, pod którymi mają wykopane norki i gdaczą, a czasami wręcz przeraźliwie „ujadają”. Wyjątkowo sympatyczne ptaszyska :-)

Niektóre są na tyle bezczelne, że swoje nory wykopały na ścieżce tak, że można podejść do nich bardzo blisko. Nachylam się nad jednym z nich, a on w uroczy sposób kręci głową to w prawo, to w lewo, a ta obraca się prawie o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, ale postanowiłem go dotknąć. Wyciągam powoli dłoń, a sympatyczny do tej pory pingwin niespodziewanie wyskoczył i zrobił – chap!

Tak boleśnie użarł mnie w palec, że o mało się nie przewróciłem…

Nigdy nie starajcie się głaskać na oko miłych pingwinów! :-)

Jadę dalej na rekonesans. Na samym końcu cypla jest rafineria. Okazuje się, że tereny w pobliżu to żyła złota dla państwa, gdyż znajdują się tutaj złoża ropy. Na nieszczęście dla Argentyny większość szybów naftowych jest jednak tuż za granicą, po drugiej stronie Cieśniny Magellana, w Chile. Tuż obok rafinerii znajduje się kolejna latarnia morska (widoczna z daleka na zdjęciu), ale wstęp na nią jest zabroniony.

Włóczę się po okolicy. Poziom wód oceanu jest bardzo niski, a plaża szeroka i tylko gdzieniegdzie upstrzona pojedynczymi skałkami. Pogoda i błękit nieba są niczym znad Morza Śródziemnego, tylko temperatura powietrza oraz uciążliwy wiatr szybko mogą wybić z głowy marzenia o plażowaniu potencjalnym amatorom. W wodzie kąpią się pojedyncze pingwiny, a nad głową przelatują duże stada ptaków.

Nagle dostrzegam w wodzie coś dużego. Przecieram oczy ze zdumienia – to wieloryby!

Zrzucam plecak ze sprzętem fotograficznym i biegnę do brzegu, aby zobaczyć je z bliska. Są dwa, pływają tuż koło siebie. Ich potężne cielska to wyłaniają się z wody, to znikają. Co jakiś czas z grzbietu wielkiego ssaka wybija fontanna wody. Dalej pojawia się kolejny, musi być ich tu całkiem sporo.

Przez dłuższy czas siedzę na brzegu i wpatruję się w tę niesamowitą scenerię.

Zarówno pogoda, jak i pingwiny dopisały do końca dnia. Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć.

4 komentarze

  1. Nie samymi zdjęciami człowiek żyje :-)
    Po za tym wieloryby z brzegu nie są wdzięcznym tematem do fotografowania. Lepiej było więc zostawić aparat w spokoju i pooglądać to niecodzienny spektakl.

  2. Coś w te wieloryby nie wierzę bo relacja jest z 1 kwietnia.Nie ma ich na zdjęciu.No,kolorek auta dość wściekły.Pozdrawiam.

    • Wieloryby nie były prima aprilis-owe lecz najprawdziwsze. Plecak został na wydmie a ja poleciałem oglądać je z bliska. Zestawienie: przestrzeń, morze, pingwiny i wieloryby – niesamowite! :-)

      • No proszę,wytrawny fotograf robi zdjęcia małemu pingwinkowi,a zostawia sprzęt jak widzi wieloryby.Kto by to zrozumiał?:)

Leave a Reply to Adam