Plażowanie

Dzień trzynasty / 3 kwietnia 2012 roku

Leżę na plaży. Ale tak nietypowo… Bez ręcznika plażowego, opatulony we wszystko co mam, a w dodatku tyłem do słońca, które właśnie wynurza się z oceanu.
Są punktualne. Wraz z pierwszymi promieniami słońca z zarośli nieśmiało wyłaniają się pierwsze łebki, a potem w szeregu maszerują prosto w moim kierunku. Normalnie na otwartym terenie są płochliwe, ale gdy leżę nieruchomo na piasku, wchodzą mi prawie na głowę. Wystarczy jednak, że się ruszę, a w popłochu wbiegają do wody, nie bacząc na przelewające się wielkie fale.
Pingwiny, bo o nich mowa. Są ich całe stada. Plaża po horyzont poprzecinana jest długimi paskami maszerujących ptaków. Wygląda to niesamowicie!

Na środku plaży leży ławka, która jeszcze wczoraj stała niedaleko budynku rezerwatu. Skąd się tu wzięła? W oddali dostrzegam rozerwany drewniany płot. No to teraz wszystko jasne…
W nocy był wyjątkowy wiatr, nawet jak na warunki patagońskie.
Siedząc w samochodzie, odniosłem wrażenie że przesuwa się on po żwirowej nawierzchni. Wydawało mi się to niemożliwe, ale jak widać w Patagonii wszystko jest możliwe :-)

Po plaży „biega” mały słoń morski. W odróżnieniu od wczorajszego kuzyna jest jednak wyjątkowo zwinny i płochliwy. Z daleka widzę, że w tym samym miejscu co wczoraj siedzi „znajoma” lwica.
To przedziwne, ale zwierz mnie poznał i praktycznie w ogóle nie odczuwa strachu. Wygrzewając się na słońcu, łypie tylko okiem w moją stronę, a potem leniwie się przeciąga.
Z zachowania bardzo przypomina mojego psa Harnasia /ten ze zdjęcia na mojej stronie, był podejrzewany o bycie małym niedźwiedziem polarnym, gdyż pojawił się po powrocie ze Spitsbergenu :-) /

Czas opuścić pingwinowe wybrzeże i wyruszyć w dalszą drogę. Do przejechania mam kilkaset kilometrów, częściowo szutrowymi drogami, a celem podróży jest Park Narodowy Monte Leon.

Adam

1 Komentarz

  1. Alka

    Zdjęcia pingwinów wbiegających do wody należą do moich ulubionych.

Skomentuj